manego szeląga. Miałem z nim uciec do Tunisu i otrzymać pięć tysięcy piastrów natychmiast po wymianie papierów.
— Ta suma cię olśniła, co?
— Tak, effendi. Biedny żołnierz baszy a pięć tysięcy piastrów! Przysięgał na Mohammeda i wszystkich kalifów, że dostanę całą sumę zaraz po przybyciu do Tunisu.
— Przysięga nie wiąże go, albowiem nie jest muzułmaninem, tylko niewiernym, poganinem, który w nic nie wierzy.
— Bodajbym wiedział! Zaufałem mu i rozwiązałem ręce. Poczem dałem nóż.
— A twój towarzysz?
— Widział nas, lecz nic podejrzanego nie dostrzegł. Umówiłem się bowiem z kolorasim, że uwolni się dopiero po zmianie warty. Ale nie dotrzymał słowa. Ledwie dostał nóż, gdy odciął się od pala, oswobodził nogi, ale leżał tak, jakgdyby był jeszcze skrępowany. Po pewnym czasie kolega mój do nas się przysiadł. Wówczas kolorasi znienacka rzucił się nań i zatopił nóż w sercu.
— To straszne! Cóż ty uczyniłeś?
— Chciałem krzyczeć, ale z przerażenia uwiązł mi głos w gardle. Usiłował mnie uspokoić — nadaremnie. Wówczas zaczął mi grozić. Mój własny nóż tkwił w sercu mego kolegi. To świadczyło przeciwko mnie. Zginąłbym, gdybym pozostał. Musiałem więc, musiałem — — z nim uciekać!
— Ale nie uciekliście odrazu?
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.