Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Wyszedł, a ja miałem czekać. Wkrótce nadszedł z tym młodym człowiekiem, który również uciekł. Jak go uwolnił — nie wiem. Wyszliśmy z namiotu, osiodłali trzy najlepsze wielbłądy Pana Zastępów i wyprowadzili z obozu. Ja zostałem przy zwierzętach, oni zaś wrócili jeszcze do obozu, aby się z tobą załatwić.
— Skąd wiesz o tem?
— Domyśliłem się z ich słów, pełnych wściekłości.
— Tak, chcieli mnie zamordować, ale przeszkodził im strażnik, który czuwał przed moim namiotem.
— Pomyślałem to odrazu, słysząc kilka głośnych okrzyków i widząc, jak pędem wracają, miotając gęste przekleństwa. — Dosiedliśmy wielbłądów i pojechali.
— Czy rozmawiali ze sobą po arabsku?
— Tak, z początku. To było nieroztropne z ich strony, gdyż słyszałem rzeczy, których nie powinienem był dla ich dobra słyszeć. Ale później posługiwali się językiem, z którego ani słowa nie rozumiałem.
— Czy wiesz, dokąd dążą?
— Do Tunisu.
— Nie wierzę. Tak samo pojadą do Tunisu, jak ty dostaniesz swoje piastry.
— O, ja nic nie dostanę! Oszukali mnie, wywiedli w pole! Niedaleko stąd zsiedli z wielbłądów i kazali mi to samo uczynić. Skoro stanąłem na ziemi, rzu-