na wschód. A zatem, skoro podążymy po prostej linji natkniemy się znów na ich ślady.
— Well! I zyskamy wiele czasu.
Winnetou wyprzedzał nas nieco i nie słyszał rozmowy. Mimo to, znając go dobrze, byłem przeświadczony, że nieinaczej planuje. I istotnie. Zatrzymał „okręt pustyni“, zeskoczył na ziemię, zbadał dokładnie trop, dosiadł zpowrotem wielbłąda i pojechał naprzód, wprost przed siebie, nie obejrzawszy się na nas ani razu. Znał bowiem mój sposób myślenia i wnioskowania tak samo dobrze, jak ja jego. Wszak zżyliśmy się ze sobą wyjątkowo doskonale.
Minęła godzina, a potem druga. Emery zniecierpliwiony gotów był pomyśleć, żeśmy się przerachowali. Nagle zobaczyliśmy, że Winnetou, który wciąż jechał na przodzie, znów zsiadł z wielbłąda i bada ziemię. Kiedyśmy się zbliżyli, zobaczyliśmy ślad trzech wielbłądów, który przecinał nam drogę, biegnąc z zachodu na wschód.
— To oni — rzekł Apacz. — Chcieli okpić Winnetou i Old Shatterhanda. Pshaw!
Trzeba było widzieć przytem jego twarz, niczem twarz profesora astronomji, któremu robotnik, powiedzmy z kopalni, chce wyjaśnić pochodzenie komety lub obliczyć odległość Syrjusza. Z przyjemnością przyglądałem się, jak siedział na wielbłądzie. Nie mając żadnego doświadczenia, dosiadał go z tąką zręcznością i pewnością, że zdumiałbym się, gdybym nie wiedział, z jaką łatwością umie się znaleźć w każdej sytuacji.
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.