Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

liny. Szedł więc na marne, a kamienia nie ruszył z miejsca.
— Poniechajmy... — sapał Emery. — Nic nie zdziałamy.
Z poza muru rozległ się śmiech szyderczy. Emery dodał:
— Nadsłuchują z zewnątrz. Widzieli nasze wysiłki i kpią z nas. O, gdybym miał ich tutaj, odrazuby im śmiech przeszedł. Siłą nic nie zrobimy — widzę to jasno. Jedyny ratunek w podstępie. Ale jakim?
— Bez pośpiechu — prosiłem. — Rozwaga i zastanowienie rodzą dobre pomysły.
— Nie zawsze. Jakiegoż podstępu użyjemy, skoro tu tkwimy, a oni są wolni?
— Mój brat mógłby poczekać, jak już Szarlieh powiedział, — rzekł stanowczym głosem Winnetou. — Winnetou widzi wyjście i zbada, czy będzie możliwe.
— Jakie wyjście?
— Czy mój brat Emery nie zauważył, jak tu jest wilgotnie?
— Owszem. Zauważyłem.
— A ściany są mokre?
— Nie, suche. Tylko podłoga jest wilgotna.
Emery, mówiąc to, podniósł matę i obmacał podłogę.
— Mój brat widział źródło wpobliżu szczeliny? — pytał Winnetou. — Zapewne jest powodem tej wilgoci. Taka ilość wody nie mogłaby przebić się przez skałę,