Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

jednego po drugim, co zajęło więcej niż pół godziny czasu. Obejrzałem się — w tej chwili z trzeciego namiotu wyszedł Beduin, zwrócił się twarzą na wschód, wyciągnął ramiona i zawołał głośno:
Allah ill Allah! Wstańcie, wierni, do modlitwy porannej, albowiem El Isfirar, żółty odblask, ukazał się na niebie.
W ciągu chwili zawrzało życie w obozie. Beduini zerwali się na nogi. Nie wolno było stracić ani minuty, ani chwili, ani migu. Rozciąłem sznury ogrodzenia i rzuciłem się na siodło. Po chwili Winnetou i Emery siedzieli na koniach. Puściliśmy się w cwał, bez jednego dźwięku, wprost poprzez wadi.
Beduini, którzy przecierali sobie oczy, osłupieli ze strachu. Nawet ci, których minęliśmy, nie zatrzymali nas, tak byli przerażeni. Słyszeliśmy wszystkie okrzyki strachu i przerażenia, jakie tylko posiada mowa arabska, ale niedługo, gdyż bieguny unosiły nas z szybkością strzały. Wyjechaliśmy pod górę i ścisnęli konie kolanami, aby wyprzedzić znacznie ścigających Beduinów.
Kto nie dosiadał jeszcze takiego rumaka, a oczywiście tyczy się to większości ludzi, ten nie może mieć wyobrażenia o szybkości prawdziwego, wyhodowanego na pustyni lub stepie arabskiego bieguna. Cokolwiek się o tem mówi, twierdzę z całą stanowczością, że żaden z naszych najlepszych wyścigowców nie dorówna im szybkością. Jechaliśmy obok siebie i siedzieli tak prosto i spokojnie, że moglibyśmy świetnie ćwi-