Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani im się śni — w każdym razie szeikowi. Beduin niełatwo zrzeknie się trzech takich rumaków.
— Musimy się więc postarać, aby zgubili nasz ślad.
— Stracilibyśmy wiele czasu i to nadaremnie.
— Nadaremnie? Skoro szeik nie znajdzie naszego śladu, pozbędziemy się go zupełnie.
— Nie. Słyszałem od niego, że kolorasi udał do Hammametu. A ponieważ dowiedział się, że ścigamy kolorasiego, wie zatem, dokąd jedziemy. Pojedzie także do Hammametu, bez względu na to, czy zobaczy, czy nie zobaczy naszych śladów. Tam zażąda zwrotu koni. — —
Jechaliśmy przez cały dzień, nie spotykając żadnego z prześladowców. Nie dojrzeliśmy też tropu zbiegów. Nie szukaliśmy go zresztą, wszak już wiedzieliśmy dokąd podążyli. Odległość, o którą nas wyprzedzili, była stracona bezpowrotnie. Całą nadzieję pokładaliśmy w tem, że nie znajdą w porcie okrętu, któryby odrazu wypłynął na morze.
Przed wieczorem dotarliśmy do gór Ussalat, gdzie znalazła się pasza i woda dla koni. My jednak musieliśmy położyć się do snu o głodzie, ponieważ nie zabraliśmy ze sobą prowiantu. Nie martwiło to nas — wszak byliśmy przyzwyczajeni.
Następnego dnia spotkaliśmy koło ruin Nabhannah Beduinów z plemienia Ussalah, którzy powitali nas przyjaźnie. Za kilka monet srebrnych nabyliśmy wystarczającą do Hammametu ilość prowiantu.
Tego dnia dotarliśmy do Mahnlute-Kasr, gdzie