— Nie mogę tego powiedzieć. Mój rejjis[1] sądził, że nie powinienem o tem wiedzieć.
To było wszystko. Chłopak był po raz pierwszy na morzu i za mało wiedział, aby mógł dać dostateczne informacje. Jedno tylko było pewne, i to najważniejsze i najbardziej zarazem nieprzyjemne, mianowicie to, że obaj Meltonowie zbiegli wielkim europejskim parowcem. Rozumie się, zamierzali jak najprędzej dostać się do Ameryki. Jeżeli nie mogliśmy ich już wyprzedzić, to musieliśmy przynajmniej nie dać im dosyć czasu do przeprowadzenia zbrodniczych planów.
Rozmówiłem się ze swymi towarzyszami, którzy zatrzymali się w tym samym hotelu, co za pierwszym pobytem w Tunisie. Postanowiliśmy wsiąść na parowiec, który nazajutrz miał wyruszyć do Marsylji. Tam już łatwo mogliśmy znaleźć okręt do Ameryki.
Moi przyjaciele wyszli na miasto, aby poczynić odpowiednie przygotowania, ja zaś zostałem sam w hotelu i spisywałem notatki. Naraz usłyszałem w korytarzu szybkie kroki. Ktoś zastukał energicznie i szarpnął drzwi z całej siły. Podniosłem się, aby skarcić gbura, który tak niegrzecznie się wrywał do mego pokoju, ale słowa zamarły mi na ustach, miałem bowiem przed sobą — mego starego, kochanego Krüger-beja. Objął mnie, ściskał, przyciskał z całej siły i wołał:
— Wy już znowu tutaj w Tunisie! Nikt nie chciałby móc przypuszczać, aby takie rychłe przybycie było możliwe do wykonania.
- ↑ Kapitan.