Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Co to mogło znaczyć? Nie zraziło mnie bynajmniej grubjaństwo służącego — o, wcale nie. Usiadłem spokojnie i czekałem. Lecz, że adwokat kazał mi czekać mimo dwukrotnego meldowania, tego nie mogłem pojąć. Mego nazwiska nie słyszy się tak często, szczególnie w Ameryce, a w danym wypadku łączyło się ze sprawami zbyt poważnemi, aby adwokat, czytając je, mógł o nich nie pamiętać. To wymagało bezwzględnie wyjaśnienia!
Byłem ostatnim z pośród dwudziestu prawie klientów. Minęła godzina, jedna i druga, a nawet półtrzeciej upłynęło, zanim przyszła na mnie kolej.
Adwokat miał zapewne niewiele ponad trzydziestkę. Skierował na mnie z wyrazem zapytania ostre a wymowne oczy inteligentnej twarzy.
— Mr. Murphy? — zapytałem, kłaniając się lekko.
— Tak — odparł. — Życzy pan sobie?
— Zna mnie pan. Przybywam wprost z Southamptonu.
— Southampton? — powtórzył, kiwając głową. — Nie przypominam sobie, abym był w jakich stosunkach z tem miastem.
— Nawet po przeczytaniu mojej karty?
— Nawet.
— Rzecz dziwna! Proszę, niech pan sobie przypomni. Nie mogłem rychlej przybyć z powodu choroby Winnetou.