Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

tak, że tylko mogłem z nim rozmawiać o rzeczach najzbędniejszych.
— A jednak twierdził pan, że oszust wystawiał się na niebezpieczeństwo odkrycia?
— Ma pan słuszność. Teraz, kiedy mi pan zdarł łuskę z oczu, widzę dopiero jego postępowanie we właściwem świetle i uświadamiam sobie, że istotnie wystrzegał się jak ognia intymnej ze mną rozmowy.
— A gdzie mieszkał dzielny szef pańskiej kancelarji?
— Na parterze w pierwszym domu na prawo.
— Czem się zajmuje jego gospodarz?
— Handlarz, nie wiem zresztą czego. Hudson był jego sublokatorem. Chce się pan jeszcze czego o nim dowiedzieć? Niech pan to zostawi tajnej policji! Może pan wiele, a nawet wszystko popsuć!
Muszę przyznać, że to powtórne ostrzeżenie dosyć mnie złościło. Wszak niejednokrotnie byłem czynny jako detektyw i wywiązywałem się z zadania wzorowo. Opowiedziałem adwokatowi całą sprawę i, aczkolwiek starałem się ukryć swoją osobę w cieniu, to jednak musiał chyba wywnioskować, że ja i moi przyjaciele nie jesteśmy w ciemię bici. Jego nierozumne twierdzenie, iż mogę popsuć sprawę, skwasiło mi humor do reszty. Dałem mu adres hotelu i pożegnałem w poczuciu, że jest tem, czem ja nie jestem, mianowicie dobrym prawnikiem, ale że poza tem nie umiał przejrzeć obydwu Meltonów. — — —
Jakże się zdumieli Winnetou i Emery, kiedy im