Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

złożyłem sprawozdanie z wizyty. Emery huknął pięścią w stół i krzyknął wściekle:
— Czy można było przypuścić! Teraz będziemy mogli rozpocząć odnowa tylko w tym wypadku, jeśli byli tak łaskawi, że zostawili jakieś ślady. Ale i wówczas można się spodziewać, iż nasze największe nawet wysiłki i niebezpieczeństwa nie zwrócą złota prawdziwym spadkobiercom. I to się nazywa adwokat! I ten śmie jeszcze mówić, że łatwiej jest schwytać zwierzynę, niż człowieka. Niechno mi ta oferma spróbuje schwytać grizzly-niedźwiedzia. Muchę, to i owszem, ale nie niedźwiedzia! Przyjmuje nieznanego oszusta za najlepszego przyjaciela, mianuje szefem kancelarji zatraconego rozbójnika i mordercę i śmie nam — nam — nam dawać nauczki! Niechaj Bogu dziękuje, że niema go teraz w tym pokoju. Jabym go — —!
Nie skończył wprawdzie groźby, lecz zastąpił ją takiem uderzeniem w stół, że aż blat wyskoczył. Winnetou natomiast milczał. Duma Indjanina nie pozwoliła mu dać upustu uczuciom, które nim targały.
Nie upłynęły jeszcze dwie godziny, gdy przyszedł goniec, aby nas wezwać na posłuchanie. Musieliśmy zaprzysiąc nasze zeznania. Apacza zresztą, który podówczas nie przyjął jeszcze chrztu, aczkolwiek z duszy był chrześcijaninem, z przysięgi zwolniono. Napomknięto nam, że mamy się stawić na każdorazowe wezwanie. A jednak byliśmy zdecydowani wyjechać z New-Orleanu, o ileby zaszła konieczność.
Ledwie wróciliśmy do hotelu, kelner zameldował jakiegoś pana, który chciał się z nami rozmówić. Był