przeczuwała nawet, że już powtórnie złowiłem ją na wędkę.
— To ma być kłamstwem? — rzekłem. — W jakim celu kłamać?
— Wie pan i ja także wiem. A może pan potrafi mi dowieść prawdziwości swych słów?
— Tak.
— Gdzie jest Melton? Niech mi go pan pokaże.
— Nie mogę sprowadzić, bo jest spętany.
— Puste wykręty! Wszak mogę doń pójść. Ale na to mi pan oczywiście nie pozwoli!
— Czemu nie? Z całego serca!
— A więc chodź pan!
— Tak, chodźmy!
Wziąłem lampę i poszedłem do pokoju, gdzie leżał Melton. Skoro go ujrzała, krzyknęła z przerażeniem:
— Prawda, szczera prawda! Sennor, sennor, jakże mogłeś do tego dopuścić?
— A czy pani nie schwytano? — zapytał wściekły.
— To co innego! Pan jesteś mężczyzną, posiadał pan broń, ja zaś — —
— Cicho! — przerwałem. — Spełniłem pani życzenie i pokazałem jeńca, ale nie pozwolę, abyś się z nim porozumiewała. Do rana niechaj tu zostanie. Skoro się rozwidni, sprawimy sobie uciechę — zbadamy jego buty. A teraz chodźmy!
Odwróciłem się i umyślnie poszedłem naprzód. Nadawałem sobie pozory beztroski, spostrzegłem jed-
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.