spłatam mu figla. Przyjrzałem się poprzednio więzom. Podnieś pan ręce; mam przy sobie nóż.
Uczyniłem to. Pokrajała pęta u rąk, a później u nóg. Usiadłem, umyślnie sprawiając lekki hałas. Chciałem, aby mnie ostrzegła, a wówczas nie zastanawiałyby jej moje monosylabowe odpowiedzi. Nie mogłem wszak wiele mówić.
— Cicho, cicho! — ostrzegła. — Obudzi pan mego strażnika.
— Strażnik? — zapytałem.
— Tak, zasnął. Szczęśliwy to traf dla pana, gdyż jutro musiałbyś się rozstać i z pieniędzmi i z wolnością, a nawet życiem. Musi pan śpieszyć do Jonatana!
— Gdzież on?
— Uciekł. Pomogłam mu. Pomknął do Indjan Mogollon, których wódz nazywa się Bitsil Iltszeh[1]. Był przyjacielem mego męża i chętnie udzieli gościny i obrony Jonatanowi. Jeśli pan umknie do Mogollonów i powie, że ja pana przysyłam, to możesz być pewny dobrego przyjęcia. Wkrótce i ja za wami podążę.
— Kiedy?
— Kiedy ci szubrawcy opuszczą pueblo. Muszę zostać, aby się dowiedzieć, co postanowią i dokąd się skierują. Potem spotkam się z Jonatanem w Klekie-Tse[2]. — A teraz zmykaj stąd i strzeż się, aby cię nie złapano! Oto nóż, stołowy wprawdzie, ale trudno — niema innego.