Judyta oddaliła się szybko.
Przeczekałem chwilę, poczem wyszedłem na taras. Tam siedział Winnetou. Zapytałem:
— Czy brat mój zna Bitsil Iltscheh, wodza Mogollonów?
— Tak. Jest to mężny wojownik i nigdy jeszcze słowa nie złamał.
— Czy na jego terenach znajduje się miejscowość, zwana Klekie-Tse?
— Tak. Znam ją. Dlaczego mój brat pyta?
— Jonatan Melton tam właśnie uciekł.
— Uff! Skąd wie Old Shatterhand?
Wyjaśniłem. Śmiejąc się lekko, rzekł:
— Mój brat jest nietylko chytry jak lis, ale nawet przemyślniejszy, niż squaw, czego Winnetou o sobie nie może powiedzieć. — Pojedziemy do Jasnej Skały!
Skoro minęły zapowiedziane dwie godziny, zszedłem nadół, jakoby zastąpić Emery’ego. Siedząc na krześle z głową opuszczoną, udawał śpiącego. Judyta spoczywała na drugim krześle. Obdarzyła mnie spojrzeniem zaczepnem i triumfującem.
— Ah, cóżto takiego? — zawołałem. — Sądzę nawet, że śpisz.
Udawał, że się zrywa ze snu, zrobił zakłopotaną minę i odparł:
— Ah, istotnie! Naprawdę drzemałem, ale niedłużej, niż klika minut.
— Klika minut? — roześmiała się Judyta. —
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.