Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm, istotnie pójdę, ale proszę pani, sennora, dotrzymaj mi towarzystwa i przekonaj się, jak go naprawię!
— Tego panu nie odmówię.
Nie ulegało wątpliwości, że była pewna zwycięstwa. Zaprowadziłem ją do pokoju, gdzieśmy umieścili Meltona. Emery nas nie odstępował — trudno opisać wyraz jego twarzy. Kiedyśmy doszli do zasłony, rzekła:
— A zatem tu chce pan błąd naprawić? No, więc ciekawam, jak?
— Ujrzysz, sennora, mój błąd naprawiony, a zarazem swoją drugą nierozwagę, którą przewidziałem. Oto jej dowód!
Uchyliłem zasłony. Weszła do pokoju, rozejrzała się i cofnęła się o krok, krzycząc:
— Melton! Wszak tu leży Melton!
Oczy jej przesuwały się bezradnie z niego na mnie.
— Tak, Melton, — odparłem. — Naturalnie. A kogo się pani spodziewała?
— Melton, Melton! — powtarzała wciąż. — Nie może być! To czary! Czy pozwolisz mi z nim pomówić, sennor?
— Nie. Wrócimy do pani mieszkania.
W mieszkaniu runęła na krzesło i spojrzała na mnie pytająco. Gdzie się podział jej triumf, jej pycha!
— Zwykłem dotrzymywać słowa, sennora, — zacząłem. — Chcę pani powiedzieć, dokąd zbiegł Jonatan