— Tak, tak, od brata!
— A piętnaście tysięcy dolarów.
— To moje oszczędności z Tunisu.
— Kłamstwo! Dalej, Emery!
Emery nie dał sobie dwa razy powtarzać, wskutek czego Melton wyjęknął:
— Przestańcie, przestańcie! Tak, to mego brata! Teraz wiecie już wszystko. A więc przestańcie!
— Pięknie! Przekonał się pan zatem, że można cię zmusić do wyznania. Sam ponosisz winę tego, że jazda, która cię wkrótce oczekuje, nie będzie zbyt dogodna.
— Co? Mam z wami jechać? Wszak zagarnęliście już pieniądze i jesteście zadowoleni. Zostawcie mnie w pueblo!
— Czy pan oszalał, master? Zostawić pana tutaj?
— Do czego jeszcze mogę się wam przydać?
— Co za pytanie! Ścigałem pana za wielokrotne morderstwa po całym dzikim zachodzie. Szukałem cię w Egipcie i Tunisie; tam znowu popełniłeś morderstwo. Odważyłeś się wrócić do Stanów Zjednoczonych, aby wyłudzić miljonową spuściznę. Przeprawiłem się dla pana za ocean. Teraz znowu uganialiśmy się za tobą po prerjach i, kiedy nareszcie cię mamy, wymaga pan od nas, abyśmy cię puścili. Toż to obłęd!
— Chcecie mnie zamordować?
— Nie. Zastawimy to katowi.
— Do licha! Chce mnie pan znowu wydać, jak ongi w forcie Edwarda?
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.