Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

dźwignąć się na brzeg. Teraz więc staliśmy na płaskowzgórzu drugiego brzegu rzeki. Poszliśmy na lewo, naukos, w kierunku strumyka. Niebawem dotarliśmy do miejsca, gdzie zejść było łatwo.
Yuma wypatrywali nas z lewej strony, pod górę strumyka, — my skradaliśmy się ze strony przeciwległej. Oczywiście, musieliśmy podwoić czujność zmysłów. Emery jeszcze niezupełnie zdawał sobie sprawę z naszych zamierzeń. Gdyśmy się zatrzymali na dobrze krytem miejscu, zapytał:
— Czy ta fatyga była konieczna, Charley?
— Tak — odparłem. — Yuma spodziewają się nas. Jeśli nie przyjdziemy, będą nas szukać. Znajdą ślady, prowadzące do puebla i, jeśli im się nawet nie uda zaskoczyć, to dowiedzą się o naszym planie i schwytają nas na pewno wieczorem, gdy zaczniemy się spuszczać do kotliny.
— Hm, słusznie. Ale mogliśmy gdzie indziej się schronić do wieczora.
— Nicby nie pomogło. Musimy ich oszukać; powinni sądzić, że tylko cieśniną zamierzamy się dostać do puebla. A poza tem, pomyśl tylko, jak pięknie ich podejdziemy. Wypatrują nas i nasłuchują, spodziewając się, że przyjdziemy wzdłuż rzeki, lub, jeśliśmy nawet odkryli drugie ślady, — wzdłuż strumyka. W obu wypadkach wpadamy im w ręce. A oto jesteśmy nad nimi i przyjdziemy ze strony nieoczekiwanej.
— No, i co mamy z tego?
— Co mamy z tego? — zapytałem zdumiony. — Co za pytanie?