— Naturalnie! A poza tem postaramy się, abyś pan tym razem nie uciekł.
— Zastanów się, master! Cóż panu z tego, że ja będę wisiał!
— Nic, absolutnie nic, — to prawda. Ale musi pan wisieć. Jedynie śmierć pana może mnie upewnić, że już nikomu szkody nie wyrządzisz.
— No, dobrze! Jeśli pan nie wierzy, to spróbuję wykupić się grubą sumą.
— Nie posiadasz już nic.
— Posiadamy spuściznę!
— Odbierzemy ją, ale nie za cenę waszego uwolnienia. Jeśli nie wydamy was w ręce sprawiedliwości popełnimy przestępstwo. Nie, nie, weźmiemy pana ze sobą!
— Czyńcie więc, o się wam podoba, psy wściekłe, i bądźcie po tysiąckroć przeklęci!
— Tak, uczynimy, co się nam spodoba, pańskie zaś tysiąckrotne przekleństwo padnie na pana. Oto, master Vogel, pańskie pieniądze. Jest przeszło sto tysięcy dolarów — to pańska własność.
— Niech się niemi po stokroć tysięcy razy udławi! — ryknął Melton.
Vogel zbladł, kiedy ujrzał w swoich dłoniach trzy koperty. Rzekł do mnie po niemiecku:
— Niebiosa, co za majątek! Krew napływa mi do serca — to za wiele, stanowczo za wiele!
Chciał się z nami dzielić, ale rzekłem:
— Otrzyma pan prawdopodobnie o wiele więcej. Weź pan te pieniądze, a przechowuj starannie!
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.