Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

bawimy w pueblo, zechce podbechtać Mogollonów, aby nas napadli.
— To być może. W takim wypadku natkniemy się na nich w drodze, przyczem staniemy na ścieżce wojennej
Rozmawialiśmy, aby stary Melton nic nie słyszał Nie raczył na nas spojrzeć. Myśli, które zasępiły mu twarz, musiały być bardzo ponure. Od czasu do czasu wydawał głębokie westchnienia lub gniewne pojęki. Dopiekał mu dotkliwy ból w owej części ciała, którą dotykał konia.
Nie mogło być mowy o doścignięciu Jonatana. Zrozumieliśmy to odrazu. Konie Vogla i Meltona nie były biegunami komanczowskiemi, a nadto nasz jeniec starał się zewszechmiar opóźniać jazdę. Byłby wszak idjotą, gdyby nie odgadł, że ścigamy jego syna. Dlatego czynił, co tylko mógł, byle zwłokę spowodować.
Winnetou znał miejscowość i był nader pewnym, jak i w wielu innych wypadkach, przewodnikiem. Mieliśmy przed sobą trop Jonatana, który znalazł się tu po raz pierwszy w życiu i kierował wyłącznie wskazówkami Judyty, a przecież jechał drogą właściwą, jakgdyby już wiele razy ją przebył.
Droga prowadziła wciąż pod górę. Wieczorem dotarliśmy do płaskowzgórza między Sierra Blanca a górami Mogollon. Wjechaliśmy na teren niezalesiony. Rosła jedynie trawa, przypominająca puna Alp peruwjańskich. Przypominał je również wiatr zimny i ostry, który dął z zachodu i wkrótce nas zmroził do