Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

I — — cóżto znowu był za dźwięk, który teraz się rozległ? To nie było trzeszczenie gałązki. to brzmiało zgoła inaczej: to było — — hm! Czy to wicher zawył i świsnął? Lub może to koń zarżał?
Natężyłem słuch. Szmer, czy raczej dźwięk, nie powtórzył się więcej. Ale powziąłem podejrzenie. Jeśli się nie myliłem, gwizdanie czy rżenie rozległo się z prawej strony. Odłożyłem chróst i zacząłem pełzać na brzuchu naprzód, w kierunku szmeru.
Przedsięwzięcie było połączone z wielkiemi trudnościami ze względu na to, że musiałem się przekraść przez zagajnik. Gdyby między krzewami leżeli wrogowie, to w tych ciemnościach mógłbym ich znaleźć wyłącznie wówczas, jeślibym się posuwał szerokim zygzakiem, tak, aby przynajmniej raz jeden wyminąć każdą grupę krzewów. Ale wtedy upłynęłyby długie godziny, zanimbym dokonał połowy roboty. Ponieważ nie mogłem inaczej postępować, przeto pełzałem w wyżej opisany sposób dalej, z początku na prawo, dopóki nie dotarłem do skały, a potem znów na lewo, dopóki nie doszedłem do skraju zagajnika. W ten sposób posuwałem się powoli, ale nieustannie naprzód, aż — — Ah, rozległ się ten sam dźwięk! Teraz rozpoznałem już wyraźnie rżenie konia. Domyśliłem się, gdzie koń mógł stać, — wpobliżu stromej ściany górskiej, co chroniła przed wiatrem. A zatem jeździec nieznany, tak samo, jak i my, szukał osłony przed wichurą.
Ale któż to mógł być? Jeśli przybył przed nami,