Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżyłem się do małego ugoru, gdzie siedzieli ci, których szukałem. Słyszałem, jak pocichu się porozumiewali. Z wątku rozmowy mógłbym wnioskować, kogo mam przed sobą. Odważyłem się tedy przysunąć bliżej aż pod głaz, przy którym siedziały dwie postacie Tuż obok rósł zagajnik. Byłem więc dosyć osłonięty, aby się nie lękać. Wsunąłem głowę między krzewy i zacząłem podsłuchiwać.
Ah, to było narzecze Yuma! Czyżby ścigali nas mieszkańcy puebla? Co za domysł! A jednak nie leżał poza granicami możliwości. Jeden z siedzącyah rzekł:
— Powinniśmy nie czekać, ale napaść na nich bezzwłocznie.
Aczkolwiek szeptali, poznałem głos Indjanina, w którego domku zaskoczono nas onegdaj wieczór. Moje przypuszczenie sprawdzało się zatem. Byli to Pueblosi.
— To nie jest wskazane — rzekł drugi. — Nasze kule mogłyby ugodzić Meltona.
— Bynajmniej! Wszak płonie ognisko. Widzi się wyraźnie cel.
— Ale straż, pomyśl o straży! Bodajby to nie był Old Shatterhand! Należy się lękać jego i Winnetou, mniej zato trzeciego, a wcale nie młodego białego, któregośmy byli schwytali. Old Shatterhand na pewno nas usłyszy!
— Nie słyszał ciebie, mimo że byłeś tak blisko ogniska.
— Wówczas nie czuwał jeszcze. Właśnie budzo-