Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Judyta nie mogła poruszać rękami. Z początku więc szamotała się nogami, ale wnet uspokoiła się i bez ruchu leżała przede mną niby bagaż. Strach i nieświadomość losu sparaliżowały ją i uciszyły. Emery i Vogel z pewnością nie zrozumieli, w jakim celu zabrałem ją ze sobą. Natomiast Apacz, który zawsze mnie rozumiał, i tym razem dowiódł, jak umie przenikać moje ukryte zamiary.
— Na bezdroża? — zapytał mnie zwięźle. — Aby zbłądziła?
— Tak, i nie mogła zobaczyć góry.
Howgh!
Ten okrzyk wyrażał zgodę. Mimo mroku zauważyłem, że skręcił w kierunku, którego trzymaliśmy się od chwili wyjazdu z doliny Flujo blanco.
Mogła być czwarta nad ranem; a dłużej ciemność trwała, niżby należało się o tej porze roku spodziewać. Kiedy zaczęto szarzeć, mieliśmy za sobą chyba przeszło milę niemiecką. Jechaliśmy wciąż przez płaskowzgórze. Na lewo od nas, a więc na południu, wznosił się las, który biegł wdal i okalał zachodni widnokrąg wąskiem pasmem. Zatrzymaliśmy się dopiero w tym lesie. Kazałem opuścić Judytę na ziemię, poczem zeskoczyłem z konia i uwolniłem ją z połowy lassa. Wbiła spojrzenie w ziemię i milczała.
— Czy wie pani, gdzie jesteśmy, sennora? — zapytałem.
Nie odpowiedziała.
— W straszliwym gniewie pokrajała pani nasze lasso — musiałaś więc odczuć, że i połowa na coś się