Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zobaczymy! — rzekł Apacz. — Moi bracia niechaj tu poczekają.
Oddalił się, przeskoczył przez strumyk i znowu pełzał. Gdyby nawet tam się Yuma pochowali, nie byliby go dostrzegli w gęstwinie krzewów i chróstu. Skradał się jak wąż. Zniknął na dziesięć minut i znowu się pojawił, nie pełzając już, lecz chodząc. Był to znak, że nie znalazł wrogów.
— Uciekli! — krzyknął zdaleka kwaśno Emery. — Wrócili do puebla, bo wyczerpała się ich cierpliwość. A zatem nie schwytamy starego Meltona.
— Gdybyż się tylko na tem skończyło! — dorzuciłem.
— Tylko na tem? — Co jeszcze mogło się zdarzyć?
— Przeprawili się przez rzekę. Jeśli zobaczyli nasz ślad, to...
— Do piorunów, tak! W takim razie pójdą brzegiem i wrócą do strumyka. Musimy tu zostać i przyjąć ich godnie. Lepszego obrotu nasza sprawa nie mogła przybrać.
— Nie jestem tak uradowany, jak ty. Tak, skoro zobaczą ślady, pójdą za nami. Ale pytanie, w którą stronę? Jeśli pójdą wstecz, to znajdą Vogla i nasze konie.
— Byłby to największy pech, jaki można sobie wyobrazić!
— Więcej, niż pech. Musimy szybko podążyć za nimi i przekonać się, dokąd poszli.
Pośpieszyliśmy do rzeki i szybko przeprawili się przez płytką wodę. Na gruncie u wylotu wąwozu ujrzeliśmy o wiele więcej śladów, niż poprzednio. Oglądałem je, ale nie mogłem nic wywnioskować. Tak sa-