nęliśmy pagórek i zobaczyli przed sobą krzewy, z których rozległ się nagle... głos:
— Stójcie, messurs! Jeśli pojedzie o jeden krok naprzód, dostaniecie kulą w łeb!
To nie były przelewki. Nie wiedzieliśmy kto nam groził; tkwił w krzakach ukryty. Być może, nie jeden, lecz kilku. Zatrzymaliśmy się zatem. Przemówienie świadczyło, że był to biały i nie Hiszpan.
— Gdzie jest właściwie surowy pan i władca tego pagórka? — zapytałem.
— Tu, za dziką wiśnią, a za której sterczy lufa mojej strzelby, — odparł.
— Czemu grozi pan nam kulą, sir?
— Będę was póty trzymał w oddaleniu, póki nie dowiem się, czy jesteście łotrami, czy gentlemanami.
— To drugie, to drugie, czcigodny master.
— Tak może się przechwalać każdy szubrawiec. Proszę mi dowieść należycie!
— Jak? Mniema pan, że tu się człowiek obnosi ze świadectwami chrztu, lub szczepienia przeciw chorobom zakaźnym, a może nawet z zaświadczeniami podatku od psów?
— O tem nikt nie myśli! Wymieńcie tylko nazwiska! Kto jest ten czerwony master, który wam towarzyszy?
— Winnetou, wódz Apaczów. Mnie nazywają Old Shatterhandem.
— Do piorunów! Winnetou i Shatterhand! Co za spotkanie! Śpieszę, natychmiast śpieszę!
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.