nie mogło mnie ocalić. Podarto na mnie odzież, przygnieciono do ziemi, związano i sprowadzono do uroczej miejscowości, zwanej Klekie-Tse, czyli Jasna Skała.
— Ah! Tam właśnie jedziemy!
— Powinniście tam jechać.
— Powinniśmy? Któż to powiedział?
— Lady, która bawi wraz z adwokatem. Sprowadzono również powóz. Czy był pan już kiedy na Jasnej Skale?
— Nigdy.
— Wyobraź pan sobie małą górę. Ze szczytu widać okrągły zamek o białych murach, oknach, portalach, kolumnach, filarach, schodach, gankach i wieżach. Sądziłby pan, że to wybudował jakiś znakomity architekt, a jednak jest to tylko naturalna skała, biały kamień wapienny, który deszcz wydrążył i obrobił nakształt zamku. Wzdłuż płynie rzeczka, która jedną stroną przylega do skały; drugi brzeg jest gęsto zarośnięty krzewiną. Bliżej góry, o której wspomniałem, rozciąga się łąka, i tam właśnie Mogollonowie rozbili namioty.
— Czy wojenne?
— Nie. Mieszkają w nich wraz ze swemi squaws i dziećmi. Sprowadzono nas zatem do tej pięknej miejscowości. Byliśmy spętani i leżeli chwilowo obok siebie. Tchórzem podszyty adwokat to omal nie pękał z gniewu, to znów łkał, blady ze strachu. Lady była milcząca i opanowana. Sądziła, że przybyłby pan i uwolnił ją, gdybyś wiedział o jej opresji.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.