Pomknął naprzód. Widząc, że wleczemy się zanim powoli, przystanął w biegu i zawołał!
— Chodźcie, no chodźcież! Nie można tracić czasu.
— Dokąd to? — zapytałem. — Do puebla?
— Do... Ah, więc myślisz, że go tam zawlekli? W takim razie nie pójdzie nam tak gładko, jak sądziłem.
— Rozumie się, że nie możemy teraz, w jasny dzień, szturmować fortecy.
— Ale co zrobimy do nocy?
— Poczekamy — nic więcej.
— A więc chodźmy! Pójdźmy na krawędź skały, z której mamy się opuścić nadół, i zobaczmy, co zrobią z Voglem i końmi.
— A jeśli Yuma zaczną nas szukać? Jeśli znajdą nas i unieszkodliwią? Wówczas nietylko nie schwytamy obu Meltonów, ale nadomiar stracimy Vogla.
— Ale gdzie spędzimy czas tak długi?
— Pokażę wam — rzekł Winnetou. — Moi bracia niech idą za mną!
Przeprowadził nas aż pod wąwóz i usiadł pod krzakiem.
— Czy zechcą moi bracia tu siedzieć? — zapytał.
— Ja nie — mruknął Emery. — Siedzimy przed samym nosem wroga.
— To jest jedyna rzecz właściwa — oświadczyłem. — Yuma po odprowadzeniu Vogla do puebla, na pewno tutaj powrócą.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.