Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przedewszystkiem muszę poznać obóz Mogollonów.
— Chce pan do nich jechać? Wprost w rozwartą paszczę wilka!
— Ani mi to w głowie nie postało. Opowiadaj-no pan, jak zbiegłeś.
— Powiedziałem już panu, sir, że wyciągnięto z namiotów mnie i adwokata i że przybył znienacka Melton. Tak zaprzątał swoją osobą wodza, że ten nie mógł się nami zająć. Nie zwracano na nas uwagi. Nogi mieliśmy wolne, tylko ręce spętane. Już od wczoraj szarpałem i darłem rzemienie. W moim namiocie stał stary garnek z wodą do picia. Zmoczyłem rzemienie; zmiękły i zwiotczały. Ucisk zmalał. Wreszcie mogłem wyjąć ręce i czekałem tylko na chwilę odpowiednią, aby umknąć. Zaprowadzono mnie zpowrotem do namiotu. Przechodziliśmy koło wigwamu wodza. Stał przed nim rumak, którego tu widzicie, wspaniały rumak, jakich niewiele na świecie. Oto była chwila, której wyglądałem! Zerwałem więzy, dopadłem rumaka i puściłem w cwał.
— Co za echo musiał wywołać ten wyskok!
— Z początku żadne. Czerwoni poprostu zdrętwieli, tak że przemknąłem bez przeszkód przez cały obóz. Następnie dopiero zaczęło się widowisko, a jakich ogromnych rozmiarów! Dopiero rwetes, krzyki i wycia! Zabrzmiały wystrzały, ale było już za późno, — wszystkie chybiły. Nietknięty, wyjechałem z obozu, wyminąłem wartowników. Byłem wolny. Miałem wspaniałego bieguna, ale, niestety, żadnej broni. Przybyłem aż