gą, którą przybyłem, aby nie zderzyć się z moimi prześladowcami.
— To prawda! Winnetou jest obeznany z okolicą; on nas poprowadzi.
— Winnetou tak was poprowadzi, — odezwał się Apacz — że po dwóch godzinach ujrzycie przed sobą Jasną Skałę.
Napoiliśmy konie, poczem pomknęli, kiedy na zachodzie nikł już ostatni dnia odblask. — —
Niebo było dziś znowu usłane chmurami. Wnet zaległa ciemność, jak nocy poprzedniej. Winnetou jednak prowadził nas tak pewnie, niczem za dnia.
Stało się, jak przewidział. Po dwóch godzinach jazdy osadził konia na miejscu. Przed nami wznosiła się wysoka ciemna masa. Winnetou rzekł:
— To jest góra, o której mówił Dunker.
— Czy istotnie? — zapytał wymieniony. — Nie poznałem jej w ciemnościach.
— To ona. Ze szczytu widać Jasną Skałę.
— Musimy wspiąć się na szczyt. A więc dalej!
— Stój! — ostrzegłem. — Obóz zaczyna się po tamtej stronie góry?
— Tak.
— A więc góra panuje nad obozem. Dziwiłbym się wielce, gdyby nie ustawiono na niej posterunku. Winnetou niech przedtem sam wejdzie i zbada.
Apacz zeskoczył z konia i znikł w pomroce nocnej. Wrócił dopiero po pół godzinie.
— Moi bracia niech się mają na baczności — rzekł. — Na górze stoi podwójny posterunek.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.