— Z niechęcią, ale cóż, muszę! Proszę cię wszakże, nie przerywaj. Możesz popsuć nam szyki.
Zapewne nie wątpiono w pueblo o naszej zgodzie, gdyż niedługo wypadło nam czekać na pojawienie się Judyty. Przyszła w towarzystwie młodej Indjanki, która niosła lekkie krzesełko, splecione z trzcinki i sitowia.
Judyta nosiła przepyszny strój — tu na pustkowiu, na granicy między New-Mexico a Arizoną. Skoro się do nas zbliżyła, przybrała uśmiech zwycięski. Skinęła nam głową. Dała znać Indjance, aby postawiła krzesło nawprost nas, usiadła i rzekła:
— Jestem ucieszona, sennores, że widzę was w takim dobrym stanie. Daleka jazda nie przyniosła uszczerbku waszemu zdrowiu — nie wątpię, że to wpłynie dodatnio na załatwienie naszej sprawy.
Nie wstaliśmy na jej przywitanie, a nawet nie od powiedzieli jej ukłonem. Moja twarz nie była też bynajmniej odzwierciadleniem uprzejmości, kiedy odpowiedziałem:
— Żadnych pogawędek, sennora! Trzymajmy się ściśle sprawy, która nas skłoniła do spotkania. Mieszka pani teraz z tak zwanym Smallem Hunterem i jego ojcem?
— Tak.
— Nie wiedziała pani jeszcze w New-Orleanie że ten człowiek jest jego ojcem. Kiedyż się pani dowiedziała?
— Tu, kiedy przyjechał.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.