— Stanowczo. Przyznaję pani, że z trudem hamuję gwałtowność. Ale teraz bądźmy umiarkowani. Ponieważ zna pani nazwisko swego narzeczonego, więc zapewne wie, dlaczego się tutaj schronił?
— Tak. Wyznał mi to szczerze.
— A pani równie szczerze to wyznaje! Więc wie pani, że jest oszustem?
— Oszustem? Jedni tak to nazywają, inni nazywają inaczej. Jonatan jest rzutki i bynajmniej nie myślę go za to ganić.
— Pojmuję, zrujnowała się pani. Nie posiadasz nic więcej ponad tę kamienną i glinianą ruderę, którą przesadnie nazywasz zamkiem, a którą każdy Indjanin może ci odebrać. Wobec tego jest pani bardzo zadowolona, że Jonatan objął spadek, który będziecie mogli wespół strwonić. Czy mam słuszność?
— Dlaczego nie miałabym panu przyznać słuszności? Ale tą słusznością niedaleko zajedziemy.
— Niech pani rozumie, że stanie się współwinną przestępstwa!
— Co znaczy wina, sennor! Winą jest wszystko, co obciąża sumienie, a moje sumienie lekkie.
— Nie zazdroszczę pani tej lekkości! Ponieważ mówi pani z osłupiającą szczerością, więc będę równie szczery. Przyszedłem, aby schwytać Jonatana.
— Wiemy — odpowiadziała z uśmiechem.
— A ponieważ przyznaje się pani do współwiny, więc bierze mnie wielka chętka, aby i panią pojmać.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.