— Sennor, mimo wszystko, chcę pana jeszcze raz ostrzec. Czy istotnie pan przypuszcza, że dostaniesz się do naszego gniazdka skalnego?
— Tak.
— A ja wam powiadam, że będziemy się bronić do ostatniej kropli krwi!
— To mnie nie obchodzi. Miałem w życiu innych, groźniejszych przeciwników, niż Meltonowie. O pani oczywiście nie myślę nawet.
— O, jednak proszę, aby pan i o mnie myślał, i to bardzo. Jeśli się panom, wbrew oczekiwaniom, poszczęści dotrzeć do mnie, zakatrupię cię bez litości.
— Uczyń to pani, sennora!
— Tak, uczynię to, — może mi pan wierzyć. Gram o stawkę tak wysoką, że mogę zdobyć się na morderstwo. Przyzwyczaiłam się do bogactwa — muszę i powinnam żyć wystawnie. Oto znów do mnie uśmiecha się fortuna i tylko pan stajesz na zawadzie. Miej się przede mną na baczności!
Chciała niby odejść, lecz rozmyśliła się i dodała:
— Ufaliśmy, że przyjmie pan nasze propozycje, a jednak...
— Gdybym przyjął, można by nas było zaliczyć do gatunku Meltonów — przerwałem.
Nie zwracając uwagi na moje słowa, kontynuowała:
— A jednak pomyśleliśmy o tem, że pan może
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.