tylko jeden człowiek pomieści się w przesmyku. Dla dwóch niema miejsca. Jeśli pójdą gęsiego, to ich pochwytamy. Jeden z nas wystarczy, aby strzec wylotu.
— Hm, masz rację. Łajdaki tkwią we własnym potrzasku. Ale nie możemy przecież wiecznie tu siedzieć — musimy wejść do kotliny.
— Naturalnie. Skoro tylko się ściemni, wymkniemy się stąd. Niestety, nie mamy koni. Będziemy musieli odbyć pieszo drogę do krawędzi skały.
— Lecz droga przez wylot stanie otworem!
— Tak, ale oni o tem nie wiedzą. Myślą, że nie odejdziemy stąd, i nie odważą się wejść do przesmyku.
— Kiedy będziemy się spuszczać z góry, zobaczą nas i uciekną tędy.
— Być moży, ale temu nie można zapobiec.
— A jednak! Jeden z nas musi tu zostać.
— Hm! Co myśli mój brat Winnetou?
— Nasz brat Emery ma słuszność — odpowiedział Apacz. — Niech tu zostanie. Ze swoją dwururką i dwoma rewolwerami powstrzyma każdego, kto zechce tędy się przekraść.
— Tak — potwierdził Englishman. — Przytem nie jestem zbyt zawołanym gimnastykiem i turystą — niełatwo mi będzie poradzić sobie z lassem. Tu jednak nic innego mi nie pozostaje, jak dać po nosie każdemu, kto go się ośmieli wysunąć.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.