— Ale czy poradzimy sobie we dwóch w pueblo? — zapytałem Winnetou.
— Tak.
— Zdołamy schwytać obu Meltonów?
— Tak. Ja jednego, ty drugiego.
— I przełamać opór Yuma, którzy nam staną na zawadzie.
— Nie staną na zawadzie. Nie będzie ich wcale w pueblo. Na pewno leżą u wylotu cieśniny. Jak my tu czuwamy, aby nie uciekli, tak samo oni tam czuwają, abyśmy nie wtargnęli.
— Przyznaję. Ale jest to zawsze odwaga nielada opuścić się we dwóch z tak wysokiej skały do kotliny, pełnej wroga. Najgłupsza kula potrafi zgładzić najśmielszego.
— Yuma wcale nie będą strzelać. Przecież nie siedzą w pueblo, tylko u wylotu kotliny. W budowli zostali jedynie obaj Meltonowie i Judyta. Poradzimy sobie z tą trójką, nie alarmując Yuma. Potem zaś nikt nie targnie się na nas, gdyż Meltonowie, jak uprzednio Judyta, będą nam służyć za tarczę. Mój brat Szarlieh wyolbrzymia przeciwieństwa w wyobraźni.
Podobnych słów nie słyszałem jeszcze od Apacza. Wiedziałem, że nie wątpi o mojej odwadze, a jednak odczuwałem coś, co poprostu należałoby nazwać wstydem. Nasza nocna wycieczka zdawała mi się zuchwalsza, niż jemu. Pueblo było bowiem budowlą zdradziecką dla napastnika. Do mieszkań prowadziły
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.