ponad kotliną. Winnetou zaprowadził mnie do drzewa, do którego mieliśmy przymocować lasso.
Na dole, u wejścia do cieśniny, płonęło wielkie ognisko — reszta przestrzeni tonęła w mroku. Panowała głęboka cisza. Żaden dźwięk nie dochodził do nas, jakkolwiek na dole Yuma mogli rozmawiać, konie parskać i mogły rozbrzmiewać najrozmaitsze
odgłosy.
— Czy mój brat sądzi, że powinniśmy już teraz zejść, — zapytał Winnetou.
— Tak.
— Ale Yuma są jeszcze zbyt czujni. Lepiej poczekać nieco.
— Jak mój brat sobie życzy.
Położyliśmy się, uprzednio poczyniwszy nieliczne zresztą przygotowania. Poprostu związaliśmy mocno trzy lassa. Po godzinie zabraliśmy się do dzieła. Nastąpiła mała sprzeczka. Każdy z nas chciał pierwszy zajrzeć w oczy niebezpieczeństwu. Winnetou wreszcie
uzyskał przewagę.
— Pierwszy nie może złazić, — rzekł — lecz musi być spuszczony. A ponieważ jesteś silniejszy ode mnie, więc zostaniesz na górze. Dopiero po mnie zejdziesz.
Przywiązaliśmy do drzewa koniec lassa; drugim końcem Winnetou przepasał się przez piersi, plecy i pod ramiona; zawiesił swoją strzelbę i ukląkł nad brzegiem otchłani. Wziąłem linę w ręce, mocno wparłem nogi w ziemię i zacząłem powoli przepuszczać lasso przez palce. Dzięki temu, że przesuwało się
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.