Znalazłszy się na dole, ściągnęłem do siebie drabinę, aby nikt nam nie mógł przeszkodzić. Poczem obejrzałem się dookoła. Otaczały nas cztery gołe ściany gliniane. Stała tu tylko drabina i stare krzesło, którego nóżki widziałem poprzednio. Z prawej i lewej strony dojrzałem drzwi. Rzuciłem spojrzenie na prawo, gdzie Melton poprzednio siedział. Również cztery nagie ściany, stary stół, dwa krzesła i posłanie ze skór i kołder. Wnętrze to wyglądało nader posępnie, ale było zbyt wyszukane dla takiego człowieka, jak Tomasz Melton. Wyciągnąłem nóż, pokrajałem kołdrę na długie pasma, poczem związałem niemi Meltonowi ręce i nogi. Szmat kołdry wetknąłem do ust, aby nie mógł krzyczeć. Chociaż śpieszno nam było, dosyć mieliśmy czasu, aby się rozejrzeć dookoła. Na stole stała prymitywna lampa gliniana, napełniona kiepską oliwą. Tą lampą oświetliliśmy sobie drogę.
Było sześć pokojów, umeblowanych nader skąpo. Sprzęty tam stały zgruba ciosane siekierą. W jednym z pokojów, niesłusznie zresztą tak zwanych, gdyż nie miały okien, a drzwi również nie przepuszczały światła dziennego, leżała broń Meltona. Zostawiliśmy ją na miejscu.
Byliśmy zadowoleni, że bezpośrednio nadół nie wiodła żadna droga. A zatem stamtąd, z mieszkania Jonatana Meltona i Judyty nikt nie mógł podczas naszej nieobecności wejść i oswobodzić starego. Wróciliśmy do Tomasza i wciągnęli go do pokoju, gdzie stała lampa. Przewróciliśmy stół nogami do góry, wsunęli między nie Meltona i przywiązali. Teraz nie mógł sam
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.