Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wierzę!
— I jabym nie wierzył, gdybym nie widział na własne oczy.
— Połóż się! Spojrzymy nadół.
Słyszeliśmy, że się nachylili i spojrzeli nadół. Leżeliśmy akurat pod nimi. Co za szczęście, że nie mieliśmy na sobie nic jasnego! A jednak oko wprawne i wyćwiczone dojrzałoby nas mimo ciemności. Upłynęło kilka chwil w wielkiem naprężeniu. Usłyszeliśmy pytanie.
— Czy widzisz coś?
— Nic.
— Ani ja. Chyba ci się przewidziało. Skądże znowu obcy ludzie w naszej kotlinie, a tem bardziej na platformie.
— Ja też nie mogę pojąć.
— Wszak wyjście jest dobrze obsadzone.
— A jednak są tutaj!
— Nie wierzę. Zejdźmy niżej i zobaczmy. Na pewno nikogo nie spotkamy.
— Dobrze, zobaczmy!
Słychać było, jak się podnieśli i szli do miejsca, gdzie poprzednio postawiliśmy drabinę.
— Schodzą nadół — szepnął Winnetou. — Śpieszmy na drugą stronę!
Szybko dobraliśmy się lewego końca platformy, podczas gdy obaj czerwoni schodzili na prawy. Przylgnęliśmy do muru.
— Sądziliśmy, że tylko kobiety i dzieci zostały w mieszkaniach, ale zawiedliśmy się w przypuszcze-