Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili zdarzyło się coś, co istotnie mogło go przerazić. Otóż Emery usłyszał mój wystrzał. Nie chciałem go właściwie przywołać, wszak obylibyśmy się bez jego pomocy, ale on rzucił się do cieśniny, jednym śmiałym susem przesadził płonące ognisko i wdarł się pomiędzy szeregi czerwonych, oszołomionych nagłym zjawieniem się odważnego Englishmana. Rzucił spojrzenie w górę i zawołał do nas, wywijając strzelbą:
— Charley, co mam czynić? Czy trochę przesiać drabów?
— Nie, to nie jest konieczne. Pojednamy się z nimi. Ale chodź tu do nas na górę!
— Aby mnie zastrzelili, gdy będę się drapał po drabinie?
— Nikt nie będzie strzelał, gdyż ktokolwiek ośmieli się podnieść flintę, padnie trupem na miejscu od mojej kuli. A zatem wejdź.
Usłuchał i wszedł po drabinie. Czerwoni byli przerażeni naszą niespodzianą obecnością w pueblo, nagłe zaś zjawienie się Emery’ego oszołomiło ich do reszty. Ani nawet przez myśl im nie przeszło sięgnąć do flint, zresztą tak kiepskich, że nocną porą nie mogły nam nic złego wyrządzić. Emery, ledwo dotarł do naszej platformy, rzekł:
— Widzę, żeście szczęśliwie zeszli. Gdzie tkwią Meltonowie? Czy wiecie?
— Tak. Ale poczekaj, muszę jeszcze zakończyć sprawę z czerwonymi, — odparłem i, zwracając się do nich, zawołałem: — Moi bracia widzieli, że nie lękamy