Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie z takiej wysokości. A więc, zaryzykuję.
Mogłem skoczyć dzięki temu, że otwór był dwakroć obszerniejszy niż inne. Stanąłem nad nim, jedną nogą na tej, drugą na tamtej stronie. Trzymałem wpogotowiu rewolwer. Zsunąwszy nogi z kantów otworu, spadłem w postawie stojącej na koniuszczki palców. Szybki krok ku lampie, którą zgasiłem, dwa kroki wtył w innym kierunku — i oto padł wystrzał z rewolweru. To Judyta strzeliła i trafiłaby niechybnie, gdybym o minutę dłużej marudził koło stołu. Teraz trzeba było uciec się do wybiegu. Padłem z hałasem na ziemię i zacząłem jęczeć, chcąc zwabić Jonatana. Tymczasem złowiłem na wędkę Judytę.
— Boże wielki, trafiłam w niego! Czy jest pan ranny?
Odpowiedziałem jękiem i rzężeniem.
— Umiera, kona! Zabiłam go! Światła, światła!
Ze słów jej wynikałoby, że nie zamierzała mnie wcale trafić. Sądziłem, że wejdzie i zapali lampę, lecz usłyszałem, jak oddala się w głąb mieszkania. Podniosłem się i skradłem do drugiego pokoju, gdzie poprzednio stała Judyta. Z głębi, przez zasłony, przenikał blask z dalekiego pokoju i zbliżał się coraz bardziej. Uchyliła się zasłona i oto stanęła na progu Żydówka z lampą glinianą w ręce i, wlepiwszy we mnie rozszerzone zdumieniem oczy, wypuściła z drugiej dłoni rewolwer.
— Dobry wieczór, sennora! — przywitałem ją. — Wszak wybaczy sennora, że deranżuję panią w jej mie-