Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

szkaniu. Ponieważ zapewne nie weszłaby na górę, a ja musiałem z sennorą pomówić, więc byłem zmuszony zejść do niej.
— Tu — tu — tu więc pan stoi! — zawołała.
— Naturalnie! A może pani uważa, że powinienem usiąść?
— Pan — pan — pan leżał tam w drugim pokoju. Słyszałam, jak pan upadł.
— I ja to słyszałem.
— Sądziłam, że pan kona, i oto — oto — stoi pan przede mną! Nie jest pan raniony?
— Nie.
— Ale czemu rzęził pan tak okropnie?
— Mam zwyczaj rzęzić dla własnej rozrywki.
— A ja tak struchlałam! Chciałam pana tylko przestraszyć.
— To dziwne. I mam w to wierzyć?
— Może mi pan wierzyć! Chciałam nie dopuścić pana tutaj.
— A skoro zszedłem, strzelała pani do mnie. Sennora, o tem pomówimy później. Ale teraz proszę mi powiedzieć, gdzie jest Mr. Jonatan Melton. Chcę się z nim rozmówić.
— Tutaj go niema.
— Przeczy pani? Muszę go zatem sam poszukać.
— Szukaj pan!
— Zechce mi sennora łaskawie świecić.
— Nie jestem pana służącą. Ma pan lampę!
Podała mi małą lampę, ulepioną w kształcie urny. Potrząsnąłem głową, mówiąc: