— A gdzie jest?
— Czy ja wiem? Niema go tutaj, niema go w pueblo i niema go wogóle w tej okolicy.
— A widziałem go pół godziny temu.
— Nieprawda!
— Słyszałem, jak rozmawiał z panią, tam na ławce pod otworem. Wróćmy tam! Będzie pani miała zaszczyt oglądać w swoich progach jeszcze kogoś.
— Kogo?
— Winnetou!
— Słusznie! — rzekła szyderczo. — Ciekawam, czy dwaj tak słynni westmani wytropią ślad.
— Już go mamy, sennora! Jest tam gdzie, leży drabina, której odniedawna brak u wejścia.
— A gdzie jest ta drabina? — zapytała z szyderstwem.
— Pokażę pani.
— Musiałby pan być jasnowidzącym! Wiem, że posiada pan czuły nos, ale przecież nie tak długi, abyś mógł sannor uderzyć nim o drabinę.
— Zobaczymy! Narazie wracajmy.
Kiedyśmy przyszli, przywołałem Winnetou. Spuszczono drabinę, oczywiście nie tę, o której przed chwilą mówiłem, i Winnetou zszedł do nas. Nie raczył nawet rzucić okiem na Judytę; patrzył na mnie zatroskany i spytał:
— Jonatan Melton?
— Nie znalazłem go.
— Poszukajmy.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.