ramię, które pan mi za dnia ścisnął. Jest pan straszliwym człowiekiem! Zejdę już sama.
Zestępowałem za nią z lampą w ręku, a za mną Winnetou. Na dole powietrze było wilgotne, jakgdyby stęchłe. Staliśmy przed długim wąskim korytarzem.
— Dokąd prowadzi ten korytarz, sennora? — zapytałem.
— Zbadaj pan sam! — odparła.
— Czy są tu jakieś pokoje?
— Szukaj sennor!
Gliniane ściany nie miały żadnych otworów. Skorośmy doszli do połowy korytarza, zobaczyliśmy miejsce, gdzie podłoga nie była udeptana z ziemi, ale sklecona z grubych mocnych belek, ułożonych w ten sposób, w jaki się zwykle przykrywa doły. Ukląkłem i usunąłem dwie, czy trzy belki.
Z głębi świeciła powierzchnia wody. Wysondowałem przy pomocy jednej z belek. Była głęboka na dwa łokcie, a dzieliła ją od nas odległość łokcia.
— Uff! — rzekł Apacz w narzeczu Siouxów. — Czy mój brat widział cysternę przed pueblem, nawprost jego ośrodka?
— Tak.
— Stoimy w korytarzu, który przebiega całą szerokość puebla. Czyżby ta woda łączyła się z cysterną?
— Prawdopodobnie.
— W takim razie łączy się również z rzeką. A więc tędy można dotrzeć do Flujo blanco.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.