— Tak jest, tak! I tędy właśnie ulotnił się młody Melton.
— Należy zmusić squaw, aby nam wyznała prawdę.
— Czy aby potrafimy ją zmusić?
— Jeśli — — Słuchaj! Czy brat mój nie słyszał jęku?
— Nie.
— Dobiegł z głębi korytarza. Idźmy tam!
Ułożyłem deski na pierwotnem miejscu i podjęliśmy dalsze poszukiwania. Tak, teraz usłyszałem jęki, a raczej rzężenie. Przyśpieszyliśmy kroku, nie zwracając uwagi na Judytę, która została za nami. Pomyślałem o Voglu, stąd ten pośpiech i ta karygodna nieostrożność. Istotnie, leżał tu spętany i przywiązany do wbitego w ziemię kołka. Obwinięto mu usta i nos starą chustą, tak że nie mógł krzyczeć, tylko stękać i ledwo oddychać. Oczywiście, przedewszystkiem usunęliśmy knebel. Głęboko odetchnął poczem zawołał:
— Bogu dzięki! Widziałem, jak wchodziliście do korytarza i obawiałem się, że nie doszedłszy do tego miejsca, wrócicie na górę. Proszę was, uwolnijcie mnie z rzemieni.
Przecięliśmy pęta. Podniósł się, prostował zbolałe członki. Zapytałem:
— Nałykał się pan wiele strachu, co?
— Naturalnie!
— Wszak mógł pan sobie powiedzieć, że przyjdziemy do pana.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.