— O, że dostaniecie się do puebla, o tem byłem przekonany, ale nie sądziłem, że znajdziecie tę kryjówkę.
— Tak to się dzieje, kiedy, zamiast strzec konie, zasypia się snem sprawiedliwych.
— Cóż mogłem robić? Nie byłem właściwie zmęczony, ale uśpiła mnie nuda. Kiedy się ocknąłem, byłem już spętany. Zaprowadzono mnie przez kanjon i cieśninę do puebla i przesłuchano.
— Kto?
— Obaj Meltonowie i Judyta. Uważał pan tę kobietę za lekkomyślną tylko, ale w istocie jest ona zła, równie zła, jak Meltonowie. Wszak wie, że Melton zdobył bogactwo oszustwem i zbrodnią. Zdjęty gniewem, popełniłem wielką nieostrożność.
— Powiedział pan, żeś prawowitym spadkobiercą?
— Tak. Może pan sobie wyobrazić zdumienie, a zaraz potem radość tych ludzi! Powiedziano mi, że muszę umrzeć i umieszczono w tej oto norze.
— Chciano pana nastraszyć i zmiękczyć. Poczyniono nam propozycje, które odrzuciłem. Później opowiem panu obszerniej. Powiedz pan, Mr. Vogel, czy wypytywano o nasze zamiary?
— Naturalnie! Alem się nie wygadał.
— Chwała Bogu! Nie możemy tu dłużej się zatrzymać. Chodźmy! Jak widzę, Judyta nas ubiegła.
Skorośmy doszli do końca korytarza, zobaczyliśmy, że niema drabiny. Spojrzeliśmy wzajemnie na siebie.
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.