Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dokąd? Tak, tak, pytaj! Chciałby pan koniecznie się dowiedzieć?
— Naturalnie! Jestem w tym wypadku niemniej ciekaw, niż pani. Wszak chętnieby pani się dowiedziała, dokąd od pani zwiał jej ukochany?
— Zwiał ode mnie, ode mnie, hahaha! — roześmiała się.
— Śmiej się pani! Nie oszukasz mnie! Zwiał także od pani. Nie zobaczy go już pani nigdy — ani jego, ani pieniędzy.
— Nigdy? Sennor, powiadam panu, że zobaczę go, kiedy tylko zechcę!
— Nie wie pani nawet, dokąd się skierował.
— Wiem nawet, gdzie na mnie będzie czekał!
— A czy tylko pani wie? Ja też wiem coś-niecoś.
— Pan? Widzę, że pan fantazjuje! To miejsce tylko my dwoje znamy — ja i on.
— Troje! Niech pani i mnie zaliczy. Zanim opuszczę pueblo, wymienię pani i tę miejscowość.
— Nic podobnego, sir, nic podobnego! Wiem, do czego pan zmierza. Postępuje pan, jak dzieci, kiedy chcą się czegoś dowiedzieć, i sądzi sennor, że będę głupia i ze złości wszystko wygadam. Ale przerachował się pan, i to bardzo! Dziś naogół jest dzień złego rachunku dla pana. Pieniądze się wymknęły. Jonatan zbiegł ze swemi i ojciec ze swemi. Tak, gdyby pan chociaż starego złapał! Musiałbyś mu tylko ścią-