— Przyrzekł mi pan powiedzieć, dokąd zbiegł Jonatan i gdzie się z nim umówiłam.
— Dobrze, dotrzymam słowa!
Poprosiłem Winnetou, aby poszedł ze mną do starego Meltona. Musieliśmy zatem wspiąć się o piętro wyżej i, przystawiwszy drabinę do otworu, zejść nadół. Znalazłem po omacku lampę i zapaliłem. Zanim jeszcze knot się zajął, usłyszeliśmy, że Melton wrócił do przytomności. Stół, do którego był przywiązany, trzeszczał niespokojnie.
Oswobodziliśmy staremu usta. Zaklął siarczyście i rzekł:
— A więc dobrze słyszałem! Old Shatterhand i Winnetou — wymieniono te imiona!
— Tak, nie omylił się pan, master Melton, — odrzekłem. — Potośmy właśnie przyszli, aby się panu przedstawić.
— Bodajbyście raczej nie opuszczali piekła!
— W takim razie musielibyśmy siedzieć tam między głazami, przy pańskim bracie, którego zamordowałeś. Był djabłem, szatanem w najistotniejszem tego słowa znaczeniu. Wymierzył mu pan sprawiedliwość, teraz my panu wymierzymy.
— Zamknij pan swą oszczerczą gębę! W takich razach nie można mówić o morderstwie. Kiedy idzie o śmierć i życie, każdy jest sobie najbliższy.
— I bije i zakłuwa własnego brata? Czy wie pan, jak ciebie nazwał?
— Jak?
— Judaszem Iskarjotą. To samo miano dał panu
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.