— Też dobrze. Oboje tak się nieskończenie kochają, że wkrótce wezmą ślub na szubienicy.
— Co? Czy Jonatan jest schwytany?
— Chciałby pan, aby mu się lepiej powiodło, niż panu.
— Schwytany, schwytany! — stękał. Poczem dodał: — Ale było was tylko czterech!
— Tylko trzech; jednego przecież schwytaliście.
— Piekło was spomogło! Ale pieniędzy nie dostaniecie! Tak je pochowaliśmy, że nawet pospołu z djabłem nie potraficie znaleźć.
— A jakże, znajdziemy.
— Nigdy, przenigdy! Bądźże pan rozsądny i umiarkuj swoje zakusy. Bierz pan to, co zaproponowaliśmy przez Judytę, inaczej nic nie dostaniecie. Mój syn ukrył pieniądze niezgorzej ode mnie. I nikt, prócz niego, nie zna tego schowku.
— I prócz pana.
— Tak.
— I Judyty?
— Nie sądzę, aby jej powiedział! Tego się nie opowiada kobiecie.
— O, miłość nie zna tajemnic.
— Czy zna, czy nie zna, pan nic nie znajdzie! Co panu z tego, że wydasz nas policji, — sam powrócisz z pustemi rękami.
— Oczywiście, nie byłoby to zbyt pocieszające.
— A zatem? Rozsądku, sennores! Puście nas i
Strona:PL Karol May - Jasna Skała.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.