Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Otworzył kuferek, aby dokument raz jeszcze przeczytać, dokładniej, niż mógł to uczynić w obecności jenerała francuskiego. Z przestrachu aż się cofnął — dokumentu nie było! Jął szukać w kuferku z nerwowym pośpiechem. Nadaremnie. Szukał w pokoju, aczkolwiek pamiętał dobrze, że zamknął dokument w kufrze. Wszystko napróżno. Zadzwonił. Ukazała się kelnerka. Poprzednio jeszcze odłożyła główny klucz i zabrała leżące pod dywanem pieniądze.
— Czy był tu ktoś podczas mojej nieobecności? — zapytał.
— Nie, nikt nie pytał o pana, — odpowiedziała.
— Pytam, czy był ktoś w moim pokoju.
— Nikt.
— A jednak musiał tu ktoś być!
— Jakże to możliwe? Zamyka pan pokój na klucz.
— Macie chyba drugi klucz, o którym nie pomyślałem. Zostałem okradziony, haniebnie okradziony!
— Okradziony? — zapytała, blednąc ze strachu.
To musiała być pomyłka! Nie mogła wszak podporucznika Ungera uważać za złodzieja.
— Ulękła się pani, zbladłaś! — zawołał kapitan. — To pani ukradła! Powiedz, gdzie ukryłaś dokument! Muszę go odzyskać, natychmiast, natychmiast!
Słysząc o dokumencie, dziewczyna odetchnęła. Nie była to więc kradzież w zwykłem znaczeniu tego słowa. Zniknął dokument. Jeśli podporucznik zabrał, to był zapewne uprawniony do tego.
— Ja? — rzekła. — Co panu do głowy strzeliło?

110