Wieczorem tego dnia w kasynie oficerów gwardji było jasno i rojno. To spodziewane przybycie Ungera zgromadziło oficerów, którzy społem pragnęli zamanifestować mu swą niechęć.
Starsi oficerowie zebrali się przy ostatnim wielkim stole, młodzież zajęła inne miejsca i żywo omawiała wypadki.
Podporucznik Ravenow, Don Juan regimentu, grał z Golzenem i Platenem partję karambola. Chybiwszy oto łatwą kulę, rzucił kija o ziemię.
— Do licha z tą kulą! — krzyknął. — Przeklęty pech w grze!
— Zato szczęście w miłości — roześmiał się Platen. — Swoją drogę nie powinieneś dzisiaj grać z kapitanem Shawem. Jesteś roztrzepany, on zaś gra po mistrzowsku. Oszczędzaj sakiewki.
— Shaw? — zapytał półgłosem Golzen. — Ba, on już nie przyjdzie. Znajomość z tym panem wystawiła nas na pośmiewisko.
— Chciałbym wiedzieć, dlaczego?
— Hm! Lepiej o tem nie opowiadać — szepnął Golzen.
— Nawet kolegom?
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
V
DWA POJEDYNKI
116