Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

się głośno. W głębi, przy stole, zalegało milczenie grobowe. Gdzie indziej oficerowie chwytali gazetę, lub co innego, byleby przerwać kłopotliwą sytuację. Przy stole Kurta, ci, których nazwiska wymieniał v. Platen, kiwali zmieszani głową, podczas gdy Unger kłaniał się normalnie. Tylko Ravenow nie stracił fantazji. Wziął kij bilardowy i rzekł głośno:
— Chodź, Golzenie, kontynuujmy naszą partję! Jak tam, Platen, jesteś wszak trzecim?
— Dzięki, rezygnuję z gry, — odpowiedział Platen.
Ravenow wzruszył ramionami i zakpił:
Pah, to się nazywa przenosić szklankę octu nad szampana.
Kurt udał, że nie bierze do siebie obraźliwego porównania. Platen chciał mu w tem pomóc, sięgając szybko po szachy i pytając:
— Czy gra pan w szachy, drogi panie Ungerze?
— Z kolegami, owszem.
— No, jestem przecież pańskim kolegą. Odłóż pan gazetę i spróbuj ze mną zagrać. Uczciwość zaleca mi panu powiedzieć, że uważają mnie tutaj za niezwyciężonego.
— A więc muszę być równie lojalny — roześmiał się Kurt. — Kapitan v. Rodenstein, mój opiekun, był mistrzem w grze szachowej. Tak mnie doskonale nauczył, że już nie wygrywa ze mną ani jednej partji.
— A, doskonale, zobaczymy wreszcie ciekawą rozgrywkę. Chodź pan!
To do reszty rozproszyło naprężoną atmosferę. W głębi znowu podjęto grę w wista, naprzedzie stukały kule bilardowe, pośrodku, w pół godziny później, gra

127