słówkiem. Pan v. Ravenow — to prawda — z wyjątkowym bezwstydem wcisnął się do powozu, ale nie udało mu się odprowadzić pań do domu, gdyż wysadziły go wkrótce przy pomocy policjanta.
Głośne — Ach! — rozległo się w pokoju. To były mocne słowa. Teraz musiało dojść do rozwiązania.
Ravenow zbladł z wściekłości, czy ze strachu, że przeciwnik wie o wszystkiem, — trudno powiedzieć. Wkońcu wściekłość przeważyła. Stanął o dwa kroki od Ungera i krzyknął:
— O czem pan mówi? O bezwstydzie? O wysadzaniu? Co więcej, o policjancie? Czy zechce pan odwołać swe słowa? Natychmiast!
— Ani mi się śni! — brzmiała chłodna odpowiedź. — Mówię prawdę, a prawdy się nie odwołuje.
Ravenow wyprostował się. Widać było, że za chwilę rzuci się na swego przeciwnika. A jednak ten, napozór niebacznie, siedział wciąż na swem krześle.
— Rozkazuję panu, abyś natychmiast odwołał wszystko i prosił mnie o wybaczenie! — wyrwało się z piersi podnieconego oficera.
— Ach! I pan, właśnie pan, miałby mi rozkazywać!
— O, bardziej, niż pan mniema! — huknął Ravenow, ledwo panując nad wściekłością. — Rozkazuję panu nawet, abyś wystąpił z naszego pułku, gdyż nie jesteś nas godzien! Jeśli nie usłuchasz, zmuszę pana. Czy wie pan, jak się kogoś wypędza z uniformu?
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
132