— Nie, sennorita. To zbyteczne. Pani rana była źle gojona. Teraz za późno. Zginie pani.
Przestraszona Józefa wraziła swe sowie oczy w doktora.
— Żartuje pan! — rzekła. — Chce mi pan napędzić stracha.
— Chciałbym, aby pani odczuła tylko słuszny strach, sennorita.
Hilario spoglądał chłodno i obojętnie na jej pobladłą z przerażenia twarz. Nie zważała na to i rzekła, jakgdyby sama siebie uspakając:
— Jestem przekonana, że rychło wyzdrowieję.
— Niech się pani tego spodziewa, jak długo pragniesz.
— Tak. Miej nadzieję, Józefo! — odezwał się Cortejo. — Sennor Hilario jest w złym humorze i chce go na nas wylać. Jak tam na górze, sennor? Czy będzie można rychło wyjść stąd? Czy Francuzi są jeszcze?
— Nieprędko się wyniosą.
— Niech ich djabli porwą! W ten sposób tylko w nocy można będzie wyjść i odetchnąć świeżem powietrzem. Czy nie mógłby pan przynajmniej wskazać nam innego pomieszczenia?
— Musiałbym się nad tem zastanowić. Nie każde się dla was nadaje.
— Czy nie było jeszcze naszych prześladowców?
— O, owszem, było ich dziewięciu. Nie wydali mi się przeciętnymi ludźmi. Jeden był olbrzymem, prawdziwym Goljatem.
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
31